Fiszki, owies i komórki, czyli rzecz o słownikach
Kiedy w XVIII wieku dr Samuel Johnson redagował pierwszy na świecie słownik języka angielskiego, używał fiszek i miał do pomocy skrybów, którzy przepisywali definicje. Głównym celem słownika, jak twierdził autor, była walka z ignorancją i głupotą, a styl, w którym przedstawiano definicje był, delikatnie mówiąc, idiosynkratyczny – Johnson kpił, karcił i wygłaszał kazania nie bacząc na obiektywność zawartych w słowniku definicji. Wystarczy przytoczyć kilka haseł, aby przekonać się, do jakiego stopnia Johnson profanował to, co w leksykografii dwudziestego pierwszego wieku stanowi jeden z najważniejszych dogmatów przy redagowaniu słownika – obiektywizm.
Akcyza zdefiniowana jest jako znienawidzony podatek nakładany na towary i zasądzany nie tylko przez sędziów, ale też przez nikczemników wynajmowanych przez tych, którym podatek ten jest płacony. Owies przedstawiony jest jako zboże, które w Anglii daje się koniom, a w Szkocji ludziom . Słownik Johnsona koncentrował się na słowach trudnych. Te często używane, jako że znane potencjalnemu czytelnikowi, traktowane były z mniejszą uwagą lub nawet ignorowane. Słownik definiuje mysz jako małego czworonoga, a słowa takie jak fuss (zamieszanie), gambler (hazardzista) czy touchy (drażliwy) w ogóle w słowniku nie występują. Nowoczesne słowniki prezentują zgoła odmienne podejście. Słowa często występujące w języku traktowane są z o wiele większą uwagą. Przyczyna takiego stanu rzeczy jest banalnie prosta i sprowadza się do aspektów czysto praktycznych – użytkownik będzie potrzebował tych słów o wiele częściej niż takich jak fluctuate (oscylować), inquietude (ambaras) czy iniquity (bezeceństwo). Z tego względu hasła takie jak keep, take czy go zawierają mnóstwo informacji dotyczących ich używania – kolokacje, typowe zwroty, w których te słowa występują oraz przykładowe zdania ilustrujące ich użycie. Bez ich dogłębnej znajomości posługiwanie się językiem jest po prostu niemożliwe.
Obecnie przy redagowaniu słownika pracują rzesze leksykografów, a jako narzędzia służą im ultraszybkie komputery przeczesujące językowe bazy danych rzędu kilkuset milionów słów, tak zwane korpusy językowe. Analiza komputerowa pozwala wygenerować słowa najczęściej używane, wyodrębnić te typowe dla języka mówionego i pisanego, czy przypisać danemu słowu typowe kolokacje i zwroty. Wydaje się, że bez komputerów redagowanie słownika jest niemożliwe .Musimy jednak zdawać sobie sprawę, że ostateczna decyzja dotycząca ilości i jakości haseł w słowniku zawsze należy do człowieka. Kilka lat temu podczas rozmowy telefonicznej z jednym z leksykografów zostałem poinformowany w dość brutalny sposób, że nasza rozmowa będzie bardzo krótka, bo moja rozmówczyni jest bardzo zajęta. Okazało się, że przez ostatnie trzy miesiące studiuje słowo get i nie może się zdecydować, które z użyć powinny znaleźć się w słowniku. Wystarczy wspomnieć, że w jednym z korpusów językowych słowo to występuje ponad 96 tysięcy razy. Gdy wpiszemy je w wyszukiwarkę Google – chyba największy z dostępnych korpusów (chociaż nie do końca obiektywny i rzetelny), słowo to pojawi się w ponad trzech miliardach użyć.
Praca leksykografa, jak już kilkaset lat wcześniej zauważył Johnson, nie wymaga bycia kreatywnym, a słowniki mają być obiektywne, rzetelne i dokładne. Hasła powinny być zdefiniowane w przystępny sposób, aby ułatwić użytkownikowi ich zrozumienie. Pierwszym słownikiem, który wprowadził rewolucyjną zmianę w dostępności do haseł, był Longman Dictionary of Contemporary English (LDOCE) wydany w 1978 roku, a sprowadzała się ona do użycia tak zwanego słownictwa definiującego, czyli 2000 słów opisujących wszystkie hasła (w rzeczywistości było ich 2166). Początku krytykowane podejście to okazało się na tyle przyjazne użytkownikowi, że najnowsza edycja LDOCE, jak również inne słowniki wydawane przez większość szanujących się wydawnictw, korzystają z tej metody. I w tym przypadku zwyciężyła proza życia – sprawdzając znaczenie danego słowa chcemy sprawdzić znaczenie danego słowa i tyle. Nie ma nicR DEVELOPMENT bardziej irytującego niż sprawdzanie kolejnych słów w kolejnych definicjach, tylko dlatego że ta, która opisuje interesujące nas hasło, była nie do końca jasna.
Nowe użycia znanych słów wymuszają powstawanie nowych edycji słowników. Czy słysząc słowo mysz mamy na myśli małego gryzonia czy sprzęt pozwalający nam lepiej posługiwać się komputerem? Notebook to już nie jest notes tylko laptop, słowo powstałe w roku 1984. Mówiąc o software odnosimy się do oprogramowania, a nie wełnianych lub bawełnianych materiałów. Takie przykłady można mnożyć. Język jest żywym organizmem, zmieniającym się pod wpływem rozwoju kultury, technologii czy przemian społecznych. W szczególności język angielski, ze względu na swój globalny charakter, jest na takie zmiany podatny. Słownik za tymi zmianami musi nadążać. Nowe edycje słowników pozwalają również na wykorzystywanie najnowszych osiągnięć technologicznych. Obecnie edycje książkowe słowników zawierają DVD-ROM-y, na których znajdują się materiały dodatkowe. Na przykład najnowsza edycja LDOCE, oprócz części słownikowej, posiada również słownik kulturowy, słownik synonimów i wyrażeń bliskoznacznych, gramatykę, listę słów akademickich, materiały dla nauczycieli oraz ćwiczenia interaktywne, pozwalające zgłębić słownictwo z danej dziedziny. Nowoczesny słownik ewoluował z książki, w której tylko sprawdzamy potrzebne nam informacje, w interaktywną bazę danych, która dopasowuje materiał do postępu użytkownika, stopniowo eliminując problemy. W 2002 roku, Michael Rundell, jeden z wiodących światowych leksykografów, zapytany o przyszłość słowników odpowiedział, że w niedługim czasie rolę medium przejmą telefony komórkowe, ale wówczas było to tylko pobożne życzenie. Siedem lat później życzenie to stało się faktem. Niektóre słowniki, na przykład LDOCE, mają aplikację na telefon komórkowy, przez co korzystanie ze słownika stało się jeszcze bardziej, hmm, poręczne. Steven Crashen stwierdził kiedyś, że gdy wybieramy się w podróż, nie bierzemy ze sobą książki do gramatyki tylko słownik. Teraz wystarczy komórka. Przecież i tak zawsze ją mamy.
Piotr Steinbrich