Kiedy nauczyciel może być artystą?
Nie chciałam być nauczycielką. Jeszcze przed maturą mówiłam sobie i innym, że będę biegle znała obcy język, a może nawet kilka, ale nie po to, aby nauczać innych. Znamy obce języki przecież po to, aby poznawać inne kraje i ludzi, którzy tam mieszkają, przełamywać stereotypowe poglądy o nich, mieć bliskich przyjaciół wśród nich. Z drugiej strony daje to nam możliwość odszukania w tej wielkiej różnorodności swojej własnej tożsamości i odczucia głębiej swoich własnych korzeni. Częściowo udało mi się zrealizować te plany, częściowo, bo do pewnego momentu mojego życia. Kiedy zostałam mamą dwójki dzieci okazało się, że praca nauczycielki jest najlepszym rozwiązaniem. Dzięki wakacjom, czy feriom zimowym mogłam zdecydowanie więcej czasu spędzać z własnymi dziećmi.
Pamiętam, kiedy szłam na pierwsze lekcje. Zastanawiałam się jak długo wytrzymam. Byłam pewna, że po pewnym czasie ogarnie mnie znużenie i rozczarowanie. Jak możliwy jest ciągły entuzjazm, kiedy trzeba powtarzać te same lekcje w kilku klasach, poprawiać te same błędy. W tym roku mija osiem lat mojej pracy, a entuzjazm wcale mnie nie opuścił. Wręcz przeciwnie, przybywa mi go coraz więcej z roku na rok. Spontaniczność i autentyczność reakcji małych dzieci wciąga mnie w fascynującą przygodę. Odczuwam dreszczyk emocji, kiedy wchodzę do klasy i widzę paręnaście par oczu wpatrzonych we mnie. Wiem, że muszę całkowicie zawładnąć ich wyobraźnią, wciągnąć ich całkowicie w swoją grę, w przeciwnym razie obiektem ich zainteresowania stanie się tysiące innych rzeczy: siusiu, cukierek w kieszeni, nowe spinki we włosach Zośki, a lekcja zamieni się w chaos, w którym ja będę rozpaczliwie prosić o ciszę. No cóż, zdarzały się takie sytuacje na początku mojej pracy. Starałam się po każdej takiej lekcji wyciągać wnioski, które pomogą mi uniknąć niepożądanych sytuacji. Każdą następną lekcję planowałam bardziej starannie, próbując przewidzieć reakcje dzieci, wyeliminować wszystko, co zakłóca przejrzystość celu lekcji.
Przeobrażam się więc w aktorkę, która chce nawiązać ten szczególny kontakt ze swoją publicznością. Staram się przekazywać wszystko w sposób bardzo ekspresyjny i przekonywujący. Kiedy mówię „I am cold” dygoczę z zimna.
Dzieci chętnie naśladują wszystkie gesty i miny, a słowa jakby się same do nich przyklejają i po pewnym czasie wystarczy tylko odpowiedni wyraz twarzy, czy ges, aby usłyszeć od 5- i 6-latków płynne zdania „I am cold, shut the window, my nose is cold, my hands are cold, my feet are cold” etc. a inni radzą: „Put on your sweater. Rub your hands.” Zrozumienie tych komunikatów potwierdzane jest gestami i mimiką.
Tak jak w każdym teatrze niezbędne są rekwizyty. Nie muszą być bardzo wymyślne, czasami wystarczy zwykła, czarna rękawiczka na ręce, która jako pająk może znaleźć się np. On my head, on my shoulder, on my knee , a przy okazji przerażona mina i trzęsący głos oznajmia „I am scared of spiders”.Inną formą teatralną jest teatr kukiełkowy. Wykorzystuję zwykłe drewniane łyżki, do których na taśmie klejącej umocowuję znane z bajek postaci, wycięte z różnych gazet dla dzieci. Możliwości wykorzystania ich do nauki są bardzo duże. Kukiełki przyciągają całą uwagę, nakłaniają do powtarzania, budzą chęć konwersacji (oczywiście np. Piotruś Pan, Miś Puchatek, Kaczor Donald potrafią mówić tylko po angielsku), pytają dzieci: What’s your name? Can you fly? Can you swim? Who is your bestfriend? Mam więc w zanadrzu różny repertuar kukiełkowy, a poza nim różne rękawiczki, chusty, maski. Bardzo intrygującym rekwizytem może być jakieś złote pudełko lub worek, w którym coś zostało schowane. Kto zgadnie co? A może coś zniknęło? What is missing? Mogą to być na przykład jakieś przybory szkolne: gumka, ołówek etc.
Obok umiejętności aktorskich i pantomimicznych muszę też rozwijać swój talent wokalny. Piosenki i rymowanki dobieram bardzo staranne, jeśli nie są w odpowiedniej tonacji mogą stać się katastrofą. Chętnie korzystam z refrenów różnych znanych przebojów lub przynajmniej ich fragmentów.
Aby wzmocnić swoją pozycję osoby prowadzącej zajęcia, często występuję przy tej okazji w roli dyrygenta, który wskazuje dzieciom wymachując batutą kiedy mają zakończyć, kiedy zwolnić, kiedy przyspieszyć. Śmiechu jest przy tym bardzo dużo i w krótkim czasie dzieci znają dokładnie tekst piosenki. Po dyrygencie przychodzi czas na rolę choreografa. Dobieram prosty, w miarę możliwości, zabawny układ, który wyraziście ilustruje piosenkę. Trudne momenty tekstowe pokonujemy zamieniając się w automaty, które zacięły się i powtarzają mechanicznie dany fragment.
Zabawy te są wspaniałą formą integracji grupy a jednocześnie rola dyrygenta wyrabia w dzieciach pożądany wizerunek nauczyciela i jego przewodniej roli w czasie lekcji. Relacje rodzice — dzieci zmieniają się. Rodzice chętnie rezygnują z roli dominującej, w pewnych sytuacjach oczekującej od swojego dziecka podporządkowania się i wykonania określonych zadań, często to oni spełniają wszystkie zachcianki dziecka. Relacje te przenoszone są przez dzieci do przedszkola i szkoły. Takie dzieci chcą dyktować nauczycielowi co mamy robić na zajęciach, co niestety nie ma nic wspólnego z językiem angielskim i sprowadza się do wysłuchiwania ich niekończących się opowieści. Zabawa w dyrygenta i orkiestrę albo w wojsko, które wykonuje rozkazy swojego dowódcy, pozwala tym dzieciom oswoić się i powoli zaakceptować nauczyciela, jako osobę prowadzącą zajęcia i narzucającą określony tok zajęć.
Po zajęciach ruchowych, grupowych dzieci potrzebują wyciszenia i bardziej spokojnej aktywności. Zamieniam się wtedy w rysownika. Wyszukuję ciekawe rysunki, które można rozłożyć na proste elementy np. oczy, nos, włos. Rysuję i nazywam każdą kreskę. Dzieci naśladują je z wielką uwagą i rysują w swoich zeszytach. Najlepiej, jeżeli efekt końcowy jest niespodzianką. Może nie jest to rysowanie rozwijające twórczą wyobraźnię, za to po kilku powtórkach dzieci same rysują zabawne buzie lub zwierzęta, nazywając po angielsku każdy element. Odczuwają przy tym wielką satysfakcję.
Chętnie sięgam do takich rysunków, które rozwijają umiejętności manualne dzieci i zgodnie z teorią gimnastyki mózgu integruj obie półkule mózgowe. Mam na myśli rysunki w powietrzu np. figury geometryczne, rysowanie oburącz oraz rysunki z elementami leniwej ósemki. Często są to ilustracje do rymowanek i piosenek. W ten sposób lekcja składa się z powiązanych ze sobą ogniw. Po spokojnych zajęciach znów powracam do ruchu, zamieniam się tym razem w gimnastyczkę. Zawody np. w rzucie papierkiem do kosza, tor przeszkód są bardzo dobrym sposobem prezentacji szerokiego słownictwa: liczebników porządkowych, przyimków. Przeprawa przez rwącą rzekę po magicznych kamieniach, do których trzeba znać zaklęcia np. kolory, dni tygodnia, zwierzęta, jest bardzo lubianą zabawą, uruchomiającą całą dziecięcą wyobraźnię.
Ramą wszystkich tym aktywności są codzienne czynności, a więc lekcja zaczyna się od pobudki, porannej toalety (wash your hands, wash your face, clean your teeth) pójścia do szkoły i tu właśnie dzieci przeżywają ciekawe lekcje: muzyki, sportu, rysunki, matematyki (rymowanki z liczbami i wyliczankami).
Na zakończenie lekcji żegnają się z panią i idą na niby do domu, „It’s time to go to bed” mówią do mnie, a ja jak mama w domu śpiewam im łagodną kołysankę lub opowiadam krótką historyjkę na dobranoc, której towarzyszą ilustracje. Dzieci przyglądają się im i słuchają na leżąco.
Z bardzo dużą satysfakcją obserwuję wtedy ich skupienie, jest to taki moment, w którym wiem, że język obcy przestaje być dla nich obcy. Większość wyrazów nabiera konkretnych znaczeń.
Nie zawsze wszystkie dzieci uczestniczą w zajęciach. Są takie, które nie lubią być w grupie. Czasami z boku obserwują co się dzieje lub włączają się tylko w wybrane zajęcia np. rysunek. Są takie, które chcą wszystko psuć i narzucać swoje rządy. Z takim problemem próbuje sobie radzić współpracując z rodzicami, nagradzając np. super pieczątką tych, którzy dzielnie uczestniczą w lekcji i wykonują wszystkie zadania. Troski te również mogą mieć pozytywny efekt, a mianowicie to, że żadna lekcja nie jest taka sama, bo nie ma takich samych dzieci w każdej grupie. Nie grozi mi więc nuda, zwłaszcza, że lekcjom towarzyszy dużo radosnego śmiechu, który traktuję jako uznanie potrzebne każdemu artyście.
W dzieciństwie chciałam być gwiazdą estrady. Myślę, że w pewnym stopniu zbudowałam swoją własną scenę. W każdym razie moja praca nad repertuarem i jego wdrażaniem na lekcji wciąga mnie bez reszty.
Halina Rajska