O kłopotliwych wyrazach i jak sobie z nimi radzić? by Piotr Krasnowolski
W ramach 20-lecia magazynu The Teacher poniżej zamieszczamy tekst Piotra Krasnowolskiego z pierwszego wydania The Teacher z czerwca 2002 roku.:
Każdy nauczyciel musi liczyć się z tym, że jego praca jest nieustannym polem bitwy. I to bitwy, która poza przymiotami cechującymi każdego dobrze wyszkolonego żołnierza wymaga jeszcze niebagatelnych zdolności dyplomatycznych. Przeciwnik przejawia bowiem nieposkromioną tendencję do zadawania kłopotliwych pytań, na które czasem nie potrafimy, a czasem nie mielibyśmy najmniejszej ochoty udzielać odpowiedzi. Bo jak należy się na przykład zachować, kiedy padnie pytanie: ,, Przepraszam, a co właściwie znaczy to fuck?” Albo: ,,To czym właściwie beach różni się od bitch, tudzież sheet od shit?”
Na to pytanie nie da się udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Co w takiej sytuacji robić, zależy od wieku uczniów, rodzaju szkoły i – przede wszystkim – zwyczajów w niej panujących. Mało tego! Odpowiedź taka w erze „przed Eminemem” i całą subkulturą (również językową!) hip hopu brzmiała zupełnie inaczej, a jeszcze inaczej kilkanaście lat temu, kiedy uczniowie znali w najlepszym wypadku zaledwie jedno f-word. Dziś biedny nauczyciel musi wszystko rozwiązać absolutnie intuicyjnie. To, co doświadczony kolega czy magazyn dla nauczycieli mogą zrobić, to poddać pomysł czy dwa, który- choć wypróbowany w praktyce – nie na każdym podwórku sprawdzi się z jednakowym skutkiem. Jedno, czego na pewno nie wolno nam robić, to tracić kontroli nad sobą – stawianie pał, święte oburzenie i wymyślanie od prymitywów z całą pewnością problemu na dłuższą metę nie rozwiążą, a i nie wpłyną dodatnio na autorytet nauczyciela.
Mając do czynienia z grupą inteligentnych i nieco podstępnych bestii w wieku licealnym, możemy umówić się z nimi, że po tym, jak najmłodszy/a z nich pokaże nam swój dowód osobisty, nauczymy ich tego, jak wykształcony Anglik, nie tracąc powierzchowności gentlemana, naprawdę używa wulgaryzmów. Nie bójmy się w klasie użyć terminów takich, jak „wulgaryzmy” czy „świństwa”. Mówiąc cokolwiek wstydliwie o używaniu ,,tych słów” czy opisywaniu „takich rzeczy” tworzymy niepotrzebnie nastrój tabu wokół obscenów normalnie przecież funkcjonujących w języku, również literackim. Wątpię, by Dyrekcja miała prawo mieć nam to za złe – bądź co bądź najlepsze nasze szkoły średnie to szkoły ogólnokształcące. A więc wszechstronne … A przecież Perhaps one of the most interesting words in the English language today is the word ‘fuck’ … . As you must realise here aren’t too many words with the versatility of ‘fuck’ (Najbardziej chyba ciekawym słowem dzisiejszej angielszczyzny jest wyraz ‘f***’ …. Zdajecie sobie chyba sprawę, Że nie ma wielu słów tak wszechstronnych jak ‘f***’.) mówi J. J. McKay – do ściągnięcia z Internetu jako Uses of the word fuck.mp3. Zaręczam, że tekst jest autoironiczny.
(zobacz również: https://www.youtube.com/watch?v=l_PkJ_4oEjc – przypis redakcji)
Na podstawie tego tekstu można porozmawiać o różnicy między bezmyślnym użyciem f-word jako „zatyczki” w braku innych słów czy też meaningless intensifier (pustego znaczeniowo intensyfikatora przekazu werbalnego – uczniowie zawsze nagradzają tę nazwę salwą śmiechu) a rubasznością, która jest świadectwem bogactwa języka i niejednokrotnie wymaga od posługującego się nią niemało dowcipu, intelektu i finezji a także przytomnego wyczucia sytuacji. Było nie było, nawet w naszej literaturze znajdziemy przypadki, w których temu czy innemu wieszczowi wymknęło się słówko zdolne wywołać uroczy pąs na niewieścim licu. I nie chodzi tu tylko o jakieś marginalne przykłady, ponieważ do grona świntuchów polskiej literatury nie sposób przecież nie zaliczyć najznamienitszych jej piór, od Reja i Kochanowskiego przez Arcyświntucha hrabiego Fredrę aż do samego Mickiewicza …
Wykształceni Anglicy chętnie użyją wyrazu „masowego rażenia” w gronie dobrych znajomych. Ich specjalnością, gdy pozwolą sobie na coś ze zbyt grubej rury, jest „dopowiadanie” łagodzące wypowiedź:
–Fuck off! … said Yossarian. (Cytat autentyczny – rozmawialiśmy –akurat o Hellerze i Vonnegucie, a tu przyplątał się jakiś komar).
– Shit! … said the king and 10.000 loyal assholes strained in unison.
– Fuck Me! … Said the princess more in hope than in anger.
Polecam konkurs na przekład (np.: K***a! … wyrwało się królowi, a dworzanie jak jeden mąż spojrzeli na królową.), zwrócenie uwagi na różnice znaczeniowe i … uwarunkowania kulturalne. Tłumaczenie wulgaryzmów to osobny rozdział i, w rzeczywistości, potwornie trudne zadanie. No bo jak przełożyć poczciwe Shit! tu akurat występujące w roli czasownika? Od ,,cholera” i „a niech to” przez „ kurde” po „dupa z bita” i „k***a mać!” wszystkie chwyty są tu dozwolone w zależności od kontekstu. Trudność sprawia też brak ilościowy i jakościowy odpowiedników, które czasem można z powodzeniem tworzyć. Czemu by nie zaimportować zwrotów „ziewnęło mu się w technikolorze” (Technicolor yawn) czy „odbiło mu się wielką tęczą” (burp a rainbow) do naszego języka pozwalającego przecież na „puszczanie pawia”?
Naprawdę warto tu zwrócić uwagę na bogactwo języka angielskiego -istnieje co najmniej kilkaset synonimów do takich wyrazów jak fuck, dick czy tits a nawet do throw up – od śmiesznych i rubasznych po absolutnie wulgarne. Jeśli znamy ich sporo (lub jesteśmy właścicielami private parts dictionary), możemy zaproponować konkurs polegający na tym, kto poda więcej synonimów – klasa po polsku czy my po angielsku. Po takim konkursie uczniowie przynieśli mi kiedyś nagranie Penis Song Monty Pythonów. Piosenka zaczyna się bodajże od słów It is awfully nice to have a penis, It is frightfully good to have a dong … i uczy takich synonimów jak one-eyed trouser snake czy wife’s best friend, choć daleko jej do kompletności.
Gdy już jesteśmy przy Pythonach – ważne też, by pokazać, jak można obrazić kogoś przy minimalnym lub zerowym użyciu obscenów: Francuzi w filmie krzyczą: I fart generally in your direction! oraz: Your father was a hamster and your mother smelled of elderberry!
Cytując ich okrzyki zwróciłbym uwagę na … kłopoty z powodu podobieństwa niektórych wyrazów. Anglicy masowo fotografowali się w Krakowie pod kantorem Fart i sklepem Fart Market. Ktoś udanie przetłumaczył nazwę Interfart na „Międzypierd”, a inny przysłał zdjęcie wejścia do Superfarta. Znacznie bardziej dosłowne były etykietki napoju Dick Black, który powoli przeistoczył się w mniej sugestywne Bick Black.
Problemy ze znaczeniem mogą pojawić się też ,,wewnątrz” samego angielskiego i uważam, że pełnoletni uczniowie mają pełne prawo wiedzieć, że Hey, wouldn’t you like to come with me? może w pewnych sytuacjach znaczyć „Czy nie chciał(a)byś osiągnąć ze mną orgazmu?” Tym bardziej, że pozornie mały błąd, polegający na złym wymówieniu (My favourite beach/bitch.) bądź napisaniu wyrazu może doprowadzić do mało zabawnych i brzemiennych w skutki nieporozumień. Nie mówiąc już o wspomnianych wcześniej wyrazach wieloznacznych. Doskonale znając znaczenie słów dick (chamskie: chuj) i willie ( dziecinne: siusiak) byłem nieźle zaskoczony, dowiedziawszy się, że do określania penisa można równie dobrze użyć angielskiej wersji mojego imienia …
To, czy nauczyć młodego adepta języka angielskiego ,,odcinać się”, gdy zostanie zaczepiony – zostawiam każdemu do rozważenia. I tak dużo czasu minie, nim język giętki nadąży za głową i pierwsze utarczki słowne są raczej z góry skazane na niepowodzenie. Może czasem jednak warto mieć jeden czy dwa gotowe pomysły. Osobiście mam przygotowanych kilka chamskich odzywek ,,na wszelki wypadek” – kilka razy zdarzyło mi się siedzieć na Rynku Głównym w Krakowie i słuchać, jak niczego nie podejrzewający Amerykanie niezbyt pochlebnie opisują mnie i moje towarzystwo z nadzieją, iż nikt ich nie rozumie. And you look soooo … American – a living proof that the Pilgrim Fathers screwed buffalo. // How charming! A true complement from a guy who is the product of an anal intercourse of his parents! Reakcje na to wahały się od zawstydzonych przeprosin aż po niewymyślne obelgi. Na nasze szczęście tzw. wiącha jest produktem typowo polskim i większe nagromadzenie wulgaryzmów potrafi zaskoczyć nawet Teksańczyka.
Można za to opowiedzieć o kreatywnych skrótowcach nie będących do końca odpowiednikami ,,wiąchy”, ale mających z nią coś wspólnego. Mało kto wie, że What we do is snafu again! wykorzystuje skrót od Situation Normal All Fucked Up. Są jeszcze FUMTU (… more than usually), FUBAR (… beyond any recognition) i wiele innych. Tylko pomysłowość ludzka stanowi tu granicę (“Man! She gives me MOOTS!” “What???” “MOOTS – Multiple Orgasms on the Spot!”). I niech nikt nie myśli, że na skrótach nie można się przejechać. Pewna polska firma produkuje produkt zwany, powiedzmy, Produkt BS, gdzie BS ma oznaczać np. ,,bardzo specjalny” – kłopot w tym, że Amerykanin „dekoduje’ poprawnie polską nazwę jako „produkt” ale BS znaczy dla niego Bloody Stupid albo po prostu BullShit. Dorzućmy do tego jeszcze NBP rozumiane jako Not Bloody Possible i widzimy już, ile czyha tu na nas niebezpieczeństw.
Nauczenie się przynajmniej tych najbardziej przydatnych, podstawowych i wpadających w ucho wulgaryzmów (i eufemizmów) w języku angielskim daje wielu uczniom większe „pole manewru” niż w polszczyźnie, gdzie często brak nam słów leżących między rejestrami budki z piwem, dwulatka poznającego swoje funkcje fizjologiczne, a oddziałem ginekologicznym. Pozwala też w pełni docenić wiele filmów czy żartów rysunkowych, a przecież nauczając języka nie mamy na celu wyłącznie przygotować młodych ludzi do czytania Szekspira, ale również (a może przede wszystkim) do swobodnej i płynnej komunikacji w świecie, w którym ludzie posługują się na co dzień żywym, a nie literackim językiem.
A po to, by nie tylko bawić i wychowywać, ale też sprawdzić, czy czegoś nauczyliśmy, a także pokazać, że wulgaryzmy są taką samą częścią języka jak i np. nazwy owoców – proponuję na zakończenie przygody krótki teścik z nowopoznanego słownictwa. And the results will amaze you. They’ll be abso-fucking-lutely fan-fucking-tastic.
Po raz pierwszy opublikowano w The Teacher nr 1/2(1)2002 str.38